wtorek, 25 czerwca 2013

28. Ikarowi łapy daj

Witajcie czytelnicy z Ziemi i z poza! Ach, odetchnijmy czystym, rozgrzanym, czerwcowym powietrzem, przesiąkniętym odorem żywo wyrośniętych truskawek, wbijmy w każdą, najmniejszą żyłę tlen o tej cudownej, wakacyjnej konsystencji. Jeszcze kilka dni, byśmy poczuli w zupełności, że upragniona wolność i odpoczynek nadeszli tanecznym krokiem ku nam, tak ich spragnionych! Nie wiem, jak u Was, ale u mnie czuć je już w zupełności. Afrykańskie temperatury, nowe ambicje i wiara w rzeczy niestworzone zasila szeregi nieumarłych w ludzkich głowach. Moje gimnazjum już świeci pustkami, nikt nie widzi sensu w przekraczania jej progu, gdy ostatnie poprawki są zaliczone, a oceny podciągnięte na maksimum. W tym roku udało mi się osiągnąć średnią 4.64, choć gotowałam się na idealny pasek. Niestety, moje ambicje wygasły wraz z nauczycielskimi humorkami. A co tam, w przyszłym roku utrę im nosa taką średnią, na jaką naprawdę mnie stać (: Jedno wiem na pewno - te wakacje były pierwszymi, na które tak mocno czekałam. Był to dla mnie naprawdę ciężki rok, zapracowałam sobie na odpoczynek i na pewno z niego nie zrezygnuję.  A jednak jest coś, co za każdym razem stoi u progu wakacji i decyduje o ich powodzeniu. Moje urodziny.
I o tym będzie dzisiejsza notka.

30 czerwca. Data znana wszystkim mango-i-anime-maniakom starej daty, jako że to urodziny słynnej Czarodziejki z Księżyca. Tak wyszło, iż moja mama urodziła mnie tego samego dnia, co Naoko Takeuchi wybrała sobie, by i tego dnia urodziła się główna bohaterka jej słynnej mangi. Dla wielu to tylko data, dla bliższych mi osób - data świadcząca o urodzinach małej psiary. No, właśnie. W samo sedno.
Tego dnia minie równo 9 lat, kiedy po raz pierwszy zamarzył mi się czworonożny kompan. Niegdyś była to dla mnie data jakże dziecinnej nadziei, z czasem przyszło mi ją uważać za świadectwo kolejnego roku, kiedy Bóg mi daje świadomość, że na psa nie zasługuję. Nikt nigdy nie odważył się spełnić tego ikarowego marzenia, wprowadzając mnie w obłęd i wir rozpaczy, który zanikał lub wznawiał się, gdy tylko czystym uzależnieniem siadałam po raz dwudziesty do lektur o rasach, żywieniu, wychowaniu, socjalizacji, pielęgnacji, gdy mijałam dostojną panią z haszczakiem na czerwonej smyczy, gdy skrycie wyglądałam za buszującym w trawach mahoniowym seterem, gdy śmiałam się na widok dzielnie frisbującego, podpalanego owczarka. Nadal się uczę i wydaje mi się, że wiem za mało, a jednak nie raz dało mi się po sobie poznać, że wiem dużo, dużo więcej, niż przeciętny właściciel. To nie próżność, mówię zupełnie szczerze. Wystarczy napomknąć temat o tych zwierzętach, by usta mi się nie zamykały.
To nie jest jednak tak, że wymyśliłam to sobie jako dziecko i to nadal chwilowa zachcianka, a wiedza poparta jest jedynie mitycznymi teoriami, bo ja sama boję się podejść do psa czy nie miałam nigdy z styczności ze szczeniakiem. Co to, to nie, drodzy państwo! Z psami jestem za pan brat od kiedy pamięć moja sięga. Czy to owczarek, czy to wilczarz, które były dużo większe niż ja, gdy byłam jeszcze małym, szczerbatym dzieciątkiem z loczkami, czy york, który był mi po kolana, nigdy, a nigdy nie minęłam psa obojętnie. Zawsze musiały być obok, a ja musiałam wypytać właściciela o tyle rzeczy, że aż czuł się skrępowany. Na szczęście minęły mi te chwile, zostawiam właścicieli w spokoju, często jednak tylko dlatego, by nie strzępić sobie nerwów - bo im bardziej psiarzem się stajesz, tym bardziej przeraża Cię myśl, ile Ci właściciele o swoich pupilach nie wiedzą, czy chociażby to, że wet daje szczepionki "na wszystko", gdy tylko pies piśnie, a pojęcie o behawiorze ma jedynie w książkach na półce.
To po pierwsze. Po drugie, miałam już kiedyś psa. Co prawda był wybłagany płaczem i wciśnięciem się między fotel a kaloryfer nie do odetkania, ale udało się. Młody kundelek Mako w typie JRT stał się członkiem mojej rodziny. Fakt czy nie fakt, miałam wtedy tylko 8 czy 9 lat, przez co wiedza, którą wiem dziś, była mi jeszcze obca. Nie potrafię sobie wybaczyć każdorazowego błędu, a był to błąd na błędzie, gdy chowałam tego szczeniora w swoich pieleszach. Takim sposobem mojej mamie puściły nerwy i go oddała do babci. Szczerze mówiąc, nie chciałam wtedy już wracać do domu. Musiałam być u babci, z nim. Spać z nim, widzieć, jak rośnie i cieszyć się tym, że jest. Niestety. Nie miałam jeszcze bladego pojęcia o tym, że nie każdy weterynarz to Bóg i władca, nie każdy weterynarz da mi odpowiednie wskazówki, których ja sama wiedzieć - nie wiedziałam. Mako w okresie kwarantanny wysłany na wieś.. Dziś strzeliłabym sobie w stopę za taki bezsensowny czyn. To go uśmierciło, nie żaden kleszcz, jak mi to mówili. Konał na niewiadome choroby, których miał pewnie na pęczki, a niestety, ludowe receptury i dławienie go herbatką przez dziadków tego nie uleczą. Zmarł. A ja nie czułam już nic więcej.
Nigdy się jednak nie poddawałam. Ufnie prosiłam, błagałam. Żadne "zastępcze zwierzątko" w typie królika czy kota, nie mogło się nawet równać z tym, co czułam głaszcząc psa. Szkoda, że rodzice tego nie rozumieli i zapewne uznawali to za dziecięcą zachciankę - piesek byle ładniejszy, najlepiej yorczek, jak maskotka! - jak to ma większość dziewczynek w swej naturze. Tak to sobie trwa do dziś. Przez moją głowę przebiegło kilkaset ras, kilkaset artykułów, miliony i tysiące słów, zdań, wykazów, kodeksów. Wszystkiego, co mogło uzupełnić moją psią encyklopedię, jaką była i jest moja głowa. Pouczam właścicieli, pomagam rozwiązywać problemy behawioralne, daję wskazówki dla raczkujących psiarzy, czytam blogi i cieszę się z sukcesów psów wystawowych czy użytkowych, zaglądam na strony hodowli, jakie małe szczęścia im się urodziły, jaka hodowlana para championów może się pochwalić nowym miotem.
Czy można to nazwać pasją? Oczywiście. Kudłatą pasją na czterech łapach. Tak wielką, że moje serce bije w rytm słyszanego szczeku.
Największym szczęściem, jakie mogłoby mnie teraz spotkać, to przywitanie w swe progi czteronożnego towarzysza. Czy to mały haszczak, jamknik, owczarek, labrador, maltańczyk, york, Burek schroniskowy - wiem jedno. Zająłby tyle serca w moim miejscu, że wypełni ono całe moje wnętrze. Poświęcę mu każdą sekundę, każdą minutę, każdą godzinę, każdą noc i dzień.
Dla Ciebie, moja miłości z merdającym ogonem.
Chcąc nie chcąc, oprócz marzeń są jeszcze wizje świata, jaki nas otacza. Dlatego właśnie to marzenie jest takie piękne, jak i takie niesamowicie drastyczne i wymagające decyzji czy poświęceń. Mama zastrzegła jedno - jeśli pies, to nie kot. I tu narasta problem wagi niebotycznej. Jak tu oddać kocie cztery łapy, gdy było mi jedynym futrzakiem przez ostatnie prawie trzy lata? Nie jestem z nią aż tak związana, gdyż nie potrafię przełamać się tak co do kotów, jak do psów.. a jednak są jakieś więzi, które nie pozwalają mieć czystego sumienia przy jej oddaniu. Fakt faktem, że nikogo poza mną to nie zaboli, bo nie jest on zbyt mile widziany w domu i często planowano mu eksmisję - ku mojemu zgorszeniu i rozpaczy. Nie wiem sama, jak to rozwiązać. Żyję na krawędzi, można rzec. Plus to, że wszyscy wolelibyśmy jednak psa. I koniecznie nazwanego "Fado", jako uhonorowanie naszego ulubionego filmu "Tylko mnie kochaj", gdzie i owy pies wystąpił. Wygooglowałam, że znaczy to "przeznaczenie". Przypadek? Nie sądzę.
Los chciał, że mój chłopak, zobowiązany samoistnie do uszczęśliwiania mnie za wszelką cenę, znalazł w swojej wsi mix czarne labki do oddania. Został jeden, samczyk. Zupełnie jak w filmie. Kolejny raz - przypadek? Nie wygląda. Chyba byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdyby taki Fadulec ubrany w czerwoną bandankę przebył moje progi, dokładnie za 5 dni. Dokładnie 30 czerwca.
Marzenia marzeniami, ale liczyć chyba nie ma co. Łzy polecą, dół gotowy. Życie, życiem, jaka róża, takie kolce.

I oto z notki, która miała mieć zupełnie inną tematykę, wyszła notka żalenia się i przybliżenia Wam mojej psiej strony mocy. Życzcie mi powodzenia i pomódlcie się tam za mnie. Ufajcie, nie zmarnuję takiej okazji. Sama zrobię wszystko, by 30 czerwca stał się dla mnie data, na nadejście której popadnę ze skrajności w skrajność, piszcząc i płacząc ze szczęścia.

Peace&love. High paw.

6 komentarzy:

  1. Ależ przepięknie napisałaś ten post!

    Życzymy Ci wszystkiego najlepszego,spełnienia marzeń!
    Abyś dalej tak bardzo kochała psy i pragnęła kontynuować tą pracę,tą pasję.
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz znowu deszczowo ... Modlę się za ciebie :D jeśli tego Ci trzeba.
    Najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Potrafisz zaimponować i widać że psy są twoją pasją. Mam nadzieję że może jednak uda ci się dostać tego psiaka. Bo jestem pewna że przy tobie byłby szczęśliwy jak żaden inny pies. ^^

    Wszystkiego Najlepszego !
    http://dorota-nevergiveup.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki,żeby Fadulec wstąpił w Twoje progi i ramiona, taka szczera, ogromna chęć musi zostać wynagrodzona! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wakacje... Ach, tak. Ten opis na początku to szczera prawda. Moja średnia wyniosłą 4,70 więc wiem jak się czujesz :), jako jedyna z dziewczyn nie miałam paska. Ja Toffika (też mieszańca) wzięłam w tym samym wieku, co ty swojego pierwszego psa, i nadal odkręcam błędy, które zrobiłam w jego wychowaniu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystkiego najlepszego :)
    I jak jak? Udało się?

    OdpowiedzUsuń